środa, 4 marca 2015

"Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" - średniak, który z czasem odejdzie w niepamięć



Tytuł: "Pięćdziesiąt twarzy Greya"
Gatunek: melodramat
Data premiery: 09.02.15 (Świat), 13.02.2015 (Polska)
Reżyseria: Sam-Taylor Johnson
Scenariusz: Kelly Marcel
Główne role: Dakota Johnson, Jamie Dornan
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Danny Elfman
Dystrybucja: United International Pictures











   Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czułam całej otoczki wielkiego fanatyzmu związanego z filmem "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Pracując w kinie, nie dałam rady obejść ogromnego szału, który jeszcze przed premierą wywołał ten film. Nie czytałam książki, nigdy nawet nie planowałam tego zrobić, ale w związku z wielkim zainteresowaniem tą produkcją, postanowiłam wybrać się do kina. Pewnie spowodowała to wewnętrzna ciekawość, która nie pozwoliła mi przejść obojętnie obok filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Jednak czy było warto? Czy produkcja jest naprawdę tak fenomenalna, jak to mogłoby się wydawać na samym początku? Otóż powiem Wam szczerze, że zbyt wiele hałasu, szału i uwielbienia, a zbyt mało sensownej treści. "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to pustka, którą starają się wypełnić "kontrowersyjne" sceny seksu. Niestety bez skutku, bo i one z czasem stają się banalne, nudne i irytujące. 

   Film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest adaptacją książki o tym samym tytule. Jak powszechnie wiadomo jest ona niepodważalnym bestsellerem i zdobyła popularność na całym świecie. Twórcy filmu postanowili pójść za ciosem papierowej wersji i przenieść ją na wielki ekran. Nie mogli się mylić w założeniu, że tak jak i pierwowzór, film zgromadzi w kinach potężną rzeszę ludzi, którzy z zapartym tchem chłonęli kartkę po kartce. Zamysł ekipy produkcyjnej był bezbłędny. "Grey" przytłamsił wszystkie inne filmy puszczane w kinach, a te pękały w szwach. Zauważalne jest też to, że im więcej słów krytyki spadającej na film, tym więcej osób w dalszym ciągu kupuje na niego bilet. Czy można nazwać to fenomenem? Myślę, że w pewnym sensie tak, jednakże nie fenomenem merytorycznym, a bardziej fenomenem medialnym. Mimo iż "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest typowym średniakiem, to nie ma wątpliwości, że jest też filmem, który da się lubić. Może ja nie stałam się jego fanką, ale wybrałam się na seans, a to już o czymś świadczy. Zostałam przekupiona medialną otoczką, a wraz ze mną miliony innych ludzi na całym świecie. Tak, w takim przypadku jest to fenomen.

   "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to film opowiadający o niezdrowej relacji między dwojgiem młodych osób. Kiedy Anastasia i Christian spotykają się po raz pierwszy, od razu widać buzującą między nimi "chemię". Pod wpływem wielu przypadków zaczynają spotykać się ze sobą. Od razu jednak czuć, że ich relacja nigdy, przenigdy nie będzie normalna. Młoda studentka filologi angielskiej mimo sprzeciwu wewnętrznego zgadza się na zasady bogatego biznessmana. Ten wymaga od niej podpisania umowy, w której punkt po punkcie opisane są zasady ich "związku". Sam siebie nazywa "Panem", jej nadaje tytuł "Uległej". Jako kompletny fanatyk seksu wciąga dziewczynę w swój świat, który na początku może wydawać się bardzo intrygujący, jednak po czasie zaczyna doskwierać niejasnością działań i zbyt wielką presją, jaka na tym wszystkim ciąży. Grey pokazuje Anastasi techniki seksu i wprowadza ją do "pokoju gry" gdzie posiada niezliczoną ilość łóżkowych zabawek. Tam też dziewczyna albo ulegnie rozkoszy, albo karze. Jako podporządkowana swojemu Panu powinna spełniać wszelkie jego zachcianki, a w zamian otrzyma jego samego. Christian, mimo iż nie ma w zwyczaju obnażania się z własnych uczuć, zaczyna czuć coś do Anastasi. Jest jednak tak bardzo wkręcony we własne życie i podporządkowany zasadom, jakie sam nakreśla, że nie jest w stanie złamać się i żyć normalnie. Brnie w gierki, które mogą skończyć się dość tragicznie dla jednej i dla drugiej strony.

   Opis fabuły jest dość intrygujący i wzbudza ciekawość. Niestety prawda jest taka, że film "Pięćdziesiąt twarzy Greya" jest jedną wielką nudą. I na początku może wydawać się interesujący, tak w połowie nie można obyć się bez patrzenia na zegarek i wewnętrznego pytania "kiedy to się skończy?".
Samo przedstawienie relacji między Christianem a Anastasią jest bardzo niezdrowe, przy czym nie wzbudza żadnych kontrowersji. Żyjąc w dzisiejszych czasach, nic nie wydaje nam się dziwne, dlatego nawet związek nazwijmy to "Pan i Uległa" nie rusza nas w żaden sposób. Wiem, że to, co piszę, może wydawać się paradoksalne natomiast tak właśnie jest. Może gdyby bardziej wejść w psychikę aktorów i pokazać nie tylko ich kontakt cielesny, ale także ująć to, co się dzieje w ich głowach, odbiór byłby inny. Sam seks nie wyjaśni filmu i nie stanie się kluczem brawurowości fabuły. 
Kontakt fizyczny Anastasi i Greya został pokazany momentami bardzo delikatnie, a momentami rżnął brutalnością. Podobno było go aż 20 minut w filmie, co początkowo bardzo mnie przeraziło. Bałam się, że idę na pornol, natomiast nigdy przenigdy nie określiłabym takim mianem filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya". Szczerze mówiąc nie wiem, w jakiej kategorii gatunkowej powinno się umieścić ten film. Ni to erotyk, ni dramat. Nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko tyle, że drugi raz nie wybrałabym się na tę produkcję. Jest banalna, prosta, nudna. I może książkę czytało się fenomenalnie, tak przenoszenie jej na wielki ekran nie było strzałem w dziesiątkę. Może pod kątem zysków tak, natomiast jeżeli ten film miał cokolwiek przekazać odbiorcom, to dał im jedną wskazówkę - trzymajcie się z dala od medialnie rozgłaśnianych filmów, bo wielkie wow, zamieni się stratę pieniędzy wydanych na bilet. 
"Grey" jest tworem przerysowanym, mało wnoszącym w ludzkie serca i umysły i na pewno niedającym żadnych perspektyw do tworzenia tego typu filmów. Mówię kategoryczne nie i próbuję zapomnieć o rzeczach, które mogłam zrobić w momencie w którym marnowałam czas siedząc w kinie.
"Pięćdziesiąt twarzy Greya" jednych śmieszy, innych boli, a jeszcze innych zachwyca. Ile ludzi, tyle opinii, natomiast nieprzypadkowo trzy czwarte głosów jest na NIE. 

   Byłabym bardzo niesprawiedliwa, gdybym nie wspomniała o dobrych stronach filmu. Najlepsza okazała się muzyka. Ta podobała mi się niesamowicie i cieszę się, że choć w minimalnym stopniu uratowała produkcję. Starała się jak tylko mogła i mimo iż całościowo nie postawiła filmu w jasnym świetle, tak odrębnie jest fenomenalna. Świeże, wyraziste kawałki, które każdy na sto procent zapamięta i będzie nucić, wychodząc z kina. Dobry dobór repertuaru, za co należy się pochwała.
Drugą pozytywną stroną filmu okazała się Dakota Johnson. Nie znałam jej wcześniej i nie miałam wyrobionego na jej temat żadnego zdania. Spodobał mi się sposób, w jaki zagrała subtelność, lekką wstydliwość, poczucie nijakości. To niewątpliwie piękna, mądra i dobra aktorka, którą mam nadzieję, zobaczę niebawem przy innej produkcji. W filmie "Pięćdziesiąt twarzy Greya" dawała z siebie, co mogła, a ja doceniam starania aktorów. Dobra robota.

   Mimo iż znalazłam pozytywne aspekty filmu "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to całościowo nie udało im się uratować produkcji. Jest ona typowym średniakiem, a w filmografii to określenie nie kojarzy się zbyt dobrze. Jeżeli jest się złym lub dobrym, to wzbudza się odpowiednio dobrane emocje. Obok średniaków zawsze przechodzi się obojętnie. I wiem, że to, co pisze, może wydawać się bzdurą, bo przecież "Grey" to film, o którym słyszymy wszędzie, bądź czytamy na prawie każdym portalu, natomiast miejmy świadomość, że to chwilowa sytuacja. Za parę dni ludzie zapomną o tym filmie i odejdzie on w niepamięć jak wiele innych przeciętniaków.




1 komentarz:

  1. Byłam w kinie film na nie. Zanudziłam się, czekałam aż się coś rozkręci i nagle pojawiły mi się napisy końcowe. Czytałam książki, które podobały mi się, ale bez rewelacji. Do przeczytania na raz. W książkach jest pokazane faktycznie 50 twarzy Greya, a w filmie tylko jedna :P
    Nicole

    OdpowiedzUsuń