poniedziałek, 23 maja 2016

Film, który pokazuje, że każdy może kreować własną rzeczywistość






  Polscy artyści bardzo rzadko decydują się na tworzenie musicali. W naszym kraju są one mało popularne, dlatego na wieść o nowym filmie Agnieszki Glińskiej zrobiło się dość gorąco. Polacy okazali wielkie zainteresowanie powstającą produkcją i nie mogli doczekać się jej premiery. O filmie "WszystkoGra" już od samego początku było głośno. Jak wiadomo, musical to trudny gatunek filmowy. O ile ogląda się go prosto i przyjemnie, tak etap tworzenia kosztuje całą ekipę wiele wysiłku i trudu. Tutaj nie wystarczy tylko dobra fabuła, utalentowani aktorzy i spójny scenariusz. Musical wymaga doskonałego połączenia muzyki, tańca i śpiewu, przy których widz nie poczuje się oszukany. Wszystko ma wyglądać naturalnie, a zarazem nienachalnie i wiarygodnie. Muzyka ma na celu podkreślenie tego, czego dowiadujemy się z dialogów wypowiadanych przez postaci filmowe. I chociaż produkcji "WszystkoGra" można wiele zarzucić, tak myślę, że cała obsada  na czele z Agnieszką Glińską, odrobiła zadanie domowe. Biorąc pod uwagę rzadkość musicali w polskim kinie, to seans filmu "WszystkoGra" jest przyjemny, a widz ma poczucie, że z przyjemnością zobaczyłby go jeszcze raz.


  W filmie "WszystkoGra" opowiedziana jest historia kobiet, gdzie każda reprezentuje inną kategorię wiekową. Najstarszą i mającą największy charakter i "pazur" gra Stanisława Celińska. Tę, która już dawno poddała się w imię codziennych obowiązków i zaledwie marzeń o lepszej przyszłości gra Kinga Preis, natomiast w postać dziewczyny buntowniczki, która za wszelką cenę chce zmieniać otaczającą rzeczywistość wciela się Eliza Rycembel - młoda i utalentowana aktorka znana widzom z ról w filmach "Obietnica" i "Carte Blanche".
W rolę męską "wchodzi" Sebastian Fabijański, który mimo sukcesów, wspaniałego apartamentu i samochodu, którego zazdroszczą mu wszyscy ludzie, nie jest szczęśliwy. Szuka ratunku w alkoholu, który tylko ciągnie go na samo dno.
Każda osobowiść filmowa różni się od siebie, przez co widz może zobaczyć całkowicie inne charaktery. Wszystkie postaci kobiece starają się walczyć o swój dom z bezwzględnym biznesmenem, którego gra Antoni Pawlicki. Grozi im bezdyskusyjna eksmisja, jednak żadna z nich nie zamierza poddać się bez walki. Cała historia opowiadana jest poprzez dialogi, ale większe znaczenie mają tutaj piosenki znanych artystów, jednak inaczej zaaranżowane na potrzebę filmu. Nowa muzyka i kompletnie indywidualna interpretacja tekstu wplata w film "WszystkoGra" należyty ład. 
Fabuła filmu nie wyjaśnia widzowi wszystkiego. Są momenty, w których można złapać się za głowę i pomyśleć, że to przecież kompletnie nie ma sensu. Po chwili jednak wiele wątków da się wyjaśnić. Nasze wytłumaczenie sobie pewnych kwestii nie zawsze jest logiczne, ale w formie metaforycznej jak najbardziej uznawane. Do tego wszystkiego wchodzą znane wszystkim piosenki, które w pewnym sensie uzupełniają fabułę. Zastępują one 10 minut tekstu, a w jego miejscu pojawia się muzyka i słowa, które można określić jako rozwinięcie myśli poprzedniej akcji. W ten sposób na przemian widz słyszy dialogi, a potem widzi wykonanie piosenek. To, wzięte pod uwagę jako spójność tworzy musical "WszystkoGra". 

  "WszystkoGra" jest filmem bardzo przyjemnym, mimo że w większości scen na ekranie pokazywany jest bunt, żal i rozpacz. Dobrze ogląda się jednak staranie kobiet i sprzeciw wobec rzeczywistości. Walka o lepsze jutro jest czymś godnym uznania, dlatego ten musical daje wiarę i pokazuje, że chcieć znaczy móc. Nie narzuca widzom sposobów walki, ale pokazuje, że wszystko jest możliwe. Jeżeli widzowie pozwolą sobie wejść w fabułę, niezastanawiając się nad jej sensem, to doznają świetnej zabawy i "oczyszczenia" atmosfery własnego "ja". Poczują, że schodzi w nich pewien ciężar i wyjdą z kina gotowi na dalszy dzień i pewni, że mogą osiągnąć to, o czym marzą. 

  W filmie "WszystkoGra" można usłyszeć piosenki znanych artystów i zespołów. Ich nowa aranżacja daje utworom świeżości i odradza je na nowo. Interpretacja tekstów, z którą zmierzyli się aktorzy, została wykonana na najwyższym poziomie i świetnie pasuje do charakteru filmu. W produkcji wybrzmiewają piosenki zespołu Perfect, Manam, T .Love oraz Lombard. Widzowie doskonale znają ich teksty, dlatego w wielu przypadkach nucą je sobie pod nosem. Włączenie ich słów do filmu powoduje, że wiele wątków zaczyna się wyjaśniać, a hity dawnych lat nadal powodują te same emocje i doznania. Film udowadnia też, że dobra muzyka nigdy się nie znudzi, a ludzie w dalszym ciągu chcą jej słuchać. 
Kawał dobrej roboty wykonał  Agustin Egurrola, który ułożył świetne choreografie. Tancerze byli doskonałym dodatkiem filmu. Taniec nie był na poziomie światowym, ponieważ nie miał na celu wychodzenia przed szereg. Miał być tylko subtelnym uzupełnieniem wielu scen i takim też był. 

  "WszystkoGra" to dobry film, który jest niesłusznie krytykowany. Ludzie nie są przyzwyczajeni do musicali, dlatego też nie wszyscy potrafią w pełni zaakceptować ten gatunek. Uważam jednak, że twórcy dali radę i stworzyli film, który ogląda się z dużym luzem. Kiedy ludzie otworzą się na nowe rzeczy, wtedy nawet nie będzie zaskakiwać ich postać Antoniego Pawlickiego i stwierdzą, że w tym filmie na prawdę WSZYSTKO GRA. 



https://www.facebook.com/Siemakaja

poniedziałek, 9 maja 2016

Miejsce, w którym odnalazłam własne krzesełko

   



   Nauczyłam Was, że zazwyczaj piszę recenzje filmów i książek, relacjonuję koncerty oraz wydarzenia kulturalne. Dzisiaj jest doskonały czas na pewne zaskoczenie, ponieważ chcę podzielić się z Wami tym, czego kompletnie się nie spodziewacie. Właśnie dziś pragnę odkryć pewną cząstę, jaką skrywam wewnątrz serca i opowiedzieć Wam moją dotychczas krótką, jednak ważną historię związaną z warszawskim Klubem Sportowym, jakim jest LEGIA WARSZAWA

   8 maj 2016 - dzień meczowy, w którym to Legia zwyciężyła z Piastem Gliwice. Wynik bezdyskusyjny, ogromna radość kibiców i duma piłkarzy. Postanowiłam, że akurat dzisiaj chcę napisać ten post. Decyzja, jaką podjęłam i wyżej wspomniana data nie jest przypadkowa. Jeżeli śledzicie mojego bloga albo mieliśmy okazję się poznać to doskonale wiecie, że mieszkam w Warszawie, ale pochodzę z Gliwic. Tam przyszłam na świat, tam dorastałam, tam przeżywałam pierwsze miłości i tam po raz pierwszy poszłam na mecz. Skoro tak wiele łączy mnie z tym miastem, to dlaczego w dzisiejszym meczu byłam jedną z tych, którzy śpiewali "Mistrzem Polskim jest Legia"? Wiele osób zadaje mi to pytania, większość z nich w sposób bezwzględny krytykuje moją "zdradę". Negatywne zdanie ludzi sprawiło, że sama zaczęłam zastanawiać się nad tym wszystkim i zadawać sobie wiele pytań. Szybko jednak znalazłam odpowiedź i będąc w emocjach po dzisiejszym meczu, chcę opowiedzieć Wam moją historię związaną z Legią Warszawa. Nie jest ona wyjątkowa, niczym nie zaskakuje, ale jest szczera, a zarazem kompletnie nieplanowana. 

   Pracuję w Warszawie na Wilanowie, w miejscu, do którego przychodzi wiele gości. Pośród ludzi, którzy odwiedzają moje miejsce pracy, są też piłkarze Legii. Przyznam szczerze, że na początku nie miałam pojęcia, kim są Ci ludzie. Dostrzegałam wysportowane sylwetki, przyjemne twarze i charakterystyczną pewność siebie, ale w dalszym ciągu byli to moi goście. Pewnego dnia kolega z pracy, który jest wielkim fanem Legii Warszawa, zaczął niesamowicie reagować na jednego z naszych gości. Zapytał mnie czy wiem, kim on jest, a ja odpowiedziałam, że człowiekiem, który przychodzi do nas codziennie. Tego dnia uświadomiono mi, że to bardzo ważna postać Legii. Nie zrobiło to na mnie piorunującego wrażenia, ale z racji tego, że jestem ciekawska, to od razu internetowo sprawdziłam tego człowieka. Parę dni później zobaczyłam, że Legia Warszawa rozgrywa mecz. Bez zastanowienia kupiłam bilet i stwierdziłam, że chcę zobaczyć, jak to jest być na Stadionie przy Łazienkowskiej 3. Kiedy miałam okazję ponownie zobaczyć wspomnianego już gościa, poinformowałam go o tym. Od słowa do słowa piłkarz zaproponował mi pomoc w uzyskiwaniu biletów i uczestnictwie w meczach. W tym momencie pozwolę sobie na odrobinę prywaty, którą uzupełnię w dalszej części postu. 
Specjalnie chcę ukryć tożsamość wspomnianego piłkarza, ponieważ nie uważam, że nazwisko ma tu kluczowe znaczenie. Ważne, że ja wiem o kim piszę, a jeżeli on kiedykolwiek trafi na ten wpis, to też domyśli się, że o nim mowa. Pragnę tylko zaznaczyć, że jeżeli osoba, dla której jestem kompletnie obca, potrafi zaproponować pomoc w sposób kompletnie bezinteresowny, wyłącznie z dobrego serca, to wiadomo, że jest to człowiek z zasadami, dobrym wychowaniem i wielkim honorem. Jestem mu za to bardzo wdzięczna, ponieważ mało osób potrafi zrobić coś dla kogoś niechcąc niczego w zamian. To nieczęsto spotykany gest, który mocno doceniam i za który ogromnie dziękuję. Mam nadzieję, że będę częściej spotykać takie osoby jak mój gość, ponieważ wyciągnięcie ręki do obcej osoby jest cechą godną wspaniałego piłkarza Legii Warszawa. 
Od momentu pierwszego meczu w stolicy do dzisiaj byłam już na paru wyśmienitych widowiskach i pokochałam Legię całym swoim sercem. 

Dlaczego?

   O Legii Warszawa nie da się powiedzieć w dwóch zdaniach. To wielka historia idąca przez wybitne nazwiska, wspaniałych piłkarzy, oddanych kibiców, klubowe ubrania, hymn, herb, przyśpiewki, Żyletę, aż do życia codziennego. Bycie kibicem Legii to duży zaszczyt. Przyznaję, że jestem nowicjuszem, nie mam barw klubu, nie do końca potrafię zaśpiewać wszystkie przyśpiewki, które weterani mają zakodowane w głęboko głowie, ale bycie fanem nie tylko na tym polega. Najpierw trzeba poczuć coś więcej do danego klubu, a wszystkiego innego można się nauczyć. W Legii Warszawa wspaniałe jest to, że mimo iż od niedawna uczęszczam na mecze, to już w tym miejscu mogę nazwać siebie kibicem. Tutaj nie liczy się staż, ilość, czas a brane jest pod uwagę serce. Serce od razu kojarzy się z miłością i to uczucie widać i słychać podczas każdego meczu. 
Bycie kibicem Legii Warszawa to ogromny zaszczyt. Nie trzeba być pięknym, zgrabnym, obeznanym w sprawie. Tego zaszczytu może dostąpić każdy, kto tylko chce. Fanatycy Legii to ludzi otwarci, pomocni, mający dobre serce. 
Kiedyś postrzegałam tych ludzi jako tych, których trzeba unikać szerokim łukiem. BZDURA!
Kibice Legii Warszawa to ludzie, koło których przechodzimy na co dzień. To ci, których pytamy o godzinę, Ci, którym ustępujemy miejsca w autobusie, Ci, którzy uśmiechną się do nas, podczas gdy mijamy się na przejściu dla pieszych. Kibice Legii to jedni z tych, dla których ważny jest drugi człowiek, dlatego w ich obecności czuję się w pełni bezpieczna. Miałam parę sytuacji, w których przekonałam się o tym, że fanatycy Legii Warszawa są dobrymi ludźmi. Pewnego razu poszłam sama na mecz. Bawiłam się fenomenalnie, jednak w dalszym ciągu byłam sama. Zauważył to jeden z kibiców. Na początku dość nieśmiało dawał mi do zrozumienia, żebym zauważyła, że na stadionie jest parę tysięcy ludzi i że oni wszyscy są tu ze mną. Potem zaprosił mnie do wspólnego kibicowania. Kiedy powiedziałam, że jestem nowicjuszem, dał mi swój szalik, wytłumaczył parę kwestii, zaproponował dołączenie do jego ekipy podczas następnych meczów. Wszystko to odbywało się w sposób kulturalny, nienachalny i bardzo miły. Innym razem wracałam zmarznięta do domu. Było ciemno i późno, a na przystanku przy Łazienkowskiej stało mnóstwo ludzi. Wiadomo było, że wszyscy nie zmieścimy się do jednego autobusu. Nie czułam presji wpychania się akurat do tego, który przyjedzie jako pierwszy, ale nie ukrywam, że nie pogardziałabym, gdybym akurat się w nim znalazła. Kiedy wspomniany autobus przyjechał i ludzie skumulowali się w jednym miejscu przygotowani na walkę o wejście do środka, jeden z kibiców na cały głos krzyknął, że stoi tu dziewczyna i bardzo prosi o ustąpienie jej pierwszeństwa w wejściu do pojazdu. Domyślacie się, jaki był finał? Wszyscy kibice cofnęli się, przepuści mnie z wyrazami uprzejmości i dopiero w momencie, kiedy byłam już na pokładzie autobusu, zapełnili jego wnętrze. 
Te dwie sytuacje spowodowały, że ciepło myślę o kibicach Legii Warszawa, ponieważ są to dobrzy ludzie. 

   Kto z Was choć raz był na meczu przy Łazienkowskiej albo widział to widowisko w internecie bądź telewizorze, nie wybaczyłby mi, gdybym nie wspomniała o Żylecie, którą tworzą najgłośniejsi kibice Legii. Żyleta to nieodstąpiona załoga każdego meczu Legii. Można powiedzieć, że na stadionie grają piłkarze i Żyleta. To ona zagrzewa do walki, ona jest z Legią na dobre i na złe. Ona wybacza wszystkie porażki, daje kolejne szanse, jest nierozerwalnym zawodnikiem w drużynie. Wielka wiara ludzi, którzy zapełniają Żyletę, jest godna ukłonów. Podziwiam ich determinację, miłość i oddanie. Podziwiam to, że podczas każdej minuty meczu ich głosy nie tracą na mocy. Podziwiam, że nawet kiedy drużyna zaczyna się poddawać, to oni nigdy nie tracą nadziei. I w końcu podziwiam pracę, jaką wykonują przed każdym meczem. Oprawy, które przygotowują, są mistrzowskie i okrutnie pracochłonne. Jestem zdumiona, że są ludzie, którzy tworzą niesamowite działa i widowiska z głębi serca i z wielką pasją. Żyleta to inaczej artyzm. Wielcy ludzie robią wielkie rzeczy. Żyleta, jak i cały stadion to wielcy ludzie, a w zbiorowości siła, dzięki której kibice Legii są uważani za jednych z groźniejszych rywali. Nie chodzi o agresję i bójki. Mam na myśli ludzi, których ciężko przebić i zagłuszyć. Było masę osób, które próbowały, ale kibiców Legii nie da się uciszyć, bo są oni głosem klubu, a ten nigdy nie zgaśnie. 

   Legia Warszawa jest wielką dumą. Można powiedzieć, że dla wielu jest stanem umysłu. Jest wiarą w lepsze jutro. Każdego razu udowadnia, że siła, wiara i honor popłacają. Legia Warszawa to nie tylko piłkarze. Legia Warszawa to wszyscy ludzie, którzy kochają ten klub. CWKS jest sercem i duchem. Pomaga wielu ludziom. Wskazuje im dobrą drogę i uczy pokory. Pokazuje, że nie zawsze jest się na szczycie, ale zawsze można wyjść z dołku. Uświadamia, że nie ma kroków do tyłu, jest tylko pójście naprzód. Legia Warszawa to zaszczyt, chęć, wielka praca i zaufanie. Legia Warszawa to misja, w której może brać udział każdy chętny, pod warunkiem, że jego serce nie ulegnie zmianie. Razem na dobre i na złe.

   Dla wielu z Was to niedorzeczne, że będąc z Gliwic, oddałam serce Legii. Nie będę się z tego tłumaczyć, lubię Piasta Gliwice, ale powiem jedno. Czy to, że moja mama jest lekarzem, oznacza, że ja też powinnam nim być? Nie! Każdy kreuje siebie, tak jak mu się podoba i tak jak czuje. Nie planowałam chodzić na mecze Legii, kiedyś nawet przez chwilę nie pomyślałam, że tak się stanie. Los wydrążył mi taką ścieżkę, którą doszłam na Łazienkowską 3. Tu pozostanę, bo tutaj odnalazłam swoje krzesełko. 


niedziela, 10 kwietnia 2016

"Cuda z nieba" - film o relacjach, cudach i nadziei

"Cuda z nieba"


  "Cud- zjawisko paranormalne lub zdarzenie z różnych przyczyn nieposiadające wiarygodnego, naukowego wytłumaczenia." Dokładnie takie zdarzenie ma miejsce w filmie "Cuda z nieba" i jakkolwiek długo będziemy się nad nim zastanawiać i próbować nadmiernie myśleć nad jego uzasadnieniem, to skutek w dalszym ciągu pozostanie mizerny.

   Rodzina Beam wiedzie wyjątkowe życie. Małżeństwo może cieszyć się trójką wspaniałych córek i fantastycznym domem, który otacza malowniczy krajobraz. Cała sielanka przebiega w trwałej wierze w Boga oraz mocnej więzi ukrytej w rodzinnej sile. Cały błogi spokój przerywa wiadomość o chorobie jednej z córek. U młodej Annabel pojawiają się bardzo ostre bóle brzucha. Diagnoza nie od razu jest jasna i lekarze celują w najbardziej oczywiste typy. Matka dziewczynki nie daje za wygraną i zmusza doświadczonych lekarzy do przeprowadzenia dodatkowych badań. Prawda okazuje się brutalna. Annabel cierpi na bardzo rzadką chorobę, która polega na tym, że jelita nie odgrywają swojej roli i właściwie ich funkcja została wyłączona. To jednak nie jest najgorsze. Najbardziej załamującą wiadomością okazuje się to, że na tę chorobę nie ma jeszcze odpowiedniego lekarstwa, co za tym idzie, jest ona nieuleczalna i prowadzi do śmierci. W tym momencie młoda Annabel żegna się z normalnym życiem i zaczyna nierówną walkę z chorobą. Jej mama nie daje za wygraną, jednak po drodze traci wiarę w Boga, czyli coś, co niegdyś było niepodważalną siłą i co kształtowało rodzinną więź. 
   Po długich dniach, tygodniach, a nawet miesiącach spędzonych w szpitalnym łóżku, Annabel zaczyna czuć się lepiej i lekarze dają jej pozwolenia na powrót do domu. Tam dopiero zdarza się coś, czego nie da się racjonalnie wytłumaczyć. Annabel podczas zabawy z siostrami wpada do pnia drzewa. Rozpoczyna się kilkugodzinna akcja ratunkowa, jednak każdy powoli uświadamia sobie, że finał nie będzie szczęśliwy. Upadek z 9 metrów nie wróży niczego dobrego. Niewytłumaczalnie jednak ma miejsce coś zupełnie innego. Annabel wraca do zdrowia. Z jej brzucha znika obrzęk, a bóle ustają. Po pewnym czasie decyduje się opowiedzieć rodzicom co, wydarzyło się w środku pnia ogromnego drzewa. Mówi im, że spotkała tam Boga, który kazał jej wracać. Dziewczynka nie miała ochoty na dalszą męczarnię, jednak ten zapewnił ją, że ból ustanie i powróci ona do zdrowia. 
Cud? 

   Film "Cuda z nieba" mimo mocnej tematyki ma bardzo delikatny i pastelowy obraz, który działa kojąco na oczy widzów. Od samego początku do końca opiera się na wierze. Nie jest ona jednak nachalna. Stanowi główny aspekt filmu, jednak nikomu nie wpycha się na siłę do głowy. Daje możliwość samodzielnego wyboru drogi rozumowania. Cud, który wiąże się z wiarą, został sprowadzony nie tylko do zdarzeń, których nie da się wytłumaczyć, ale też do przyziemnych, normalnych zachowań. Cudem okazali się ludzie, których Annabel spotkała na swojej drodze. Cudem okazały się działania, za które nikt nie oczekiwał rozgłosu. Cudem okazała się rodzina, która była niepodważalnym wsparciem dla małej dziewczynki i kiedy ta już traciła chęć do życia, Ci nie pozwolili jej się poddać. Cudem okazał się lekarz, cudem okazała się przyjaciółka, cudem była mama, tata, siostry, a nawet cudem okazał się mężczyzna sprzedający bilety lotnicze. Film nie tyle ma na celu uświadomienie ludziom, że wiara czyni cuda, ile udowadnia, że w rodzinie siła. Potwierdza, że bez nadziei ciężko jest iść do przodu. "Cuda z nieba" to film o relacjach, które choroba wystawia na ciężką próbę. Przecież żadna matka nie chce usłyszeć od swojej malutkiej córki, że ta chce umrzeć. Film jednak pokazuje, że nawet jeżeli jedna osoba opadnie na siłach, to są też inni, na których warto liczyć. Właśnie Ci są tym nieodkrytym jeszcze lekarsrtwem na wszystkie nieuleczalne choroby. 

poniedziałek, 15 lutego 2016

"Ojcowie i córki" - nie każdy kto Cię pokocha musi z czasem odejść



  "Ojcowie i córki" to najnowszy film reżysera "W pogodni za szczęściem" oraz "Siedem dusz". Gabriele Muccino w opisywanym przeze mnie filmie wciela się w rolę manipulanta. Kładzie nam na talerzu wszystko, co najgorsze-cierpienie małej dziewczynki, chorobę jej ojca, walkę o dziecko, a potem autodestrukcyjną dorosłą kobietę, która boryka się z nieumiejętnością kochania. Same tragedie, która pokazywane są jedna po drugim, bez przerw na wytchnienie i odsapnięcie. Oglądając film, czujemy się trochę zmęczeni nadmiarem smutku, jednak nie przerywamy seansu, tkwimy w nim dalej i coraz bardziej wciągamy się w fabułę filmu. Płaczemy, współczujemy i trzymamy kciuki za dobry finał. Jesteśmy całkowicie zahipnotyzowani, jednak potem ciężko jest nam stwierdzić czy ta hipnoza, aby na pewno była dobra. "Ojcowie i córki" to film, o którym najprawdopodobniej szybko zapomnimy, jednak na daną chwilę jest okrutnym wyciskaczem łez, który mimo wszystko bardzo chcemy zobaczyć do końca.

  "Ojcowie i córki" to historia, która toczy się w dwóch płaszczyznach czasu. Wątki małej dziewczynki, dla której całym światem jest jej ojciec, przeplatają się z elementami życia dorosłej już kobiety, która poprzez dramaty, jakie spotkały ją w dzieciństwie, nie potrafi kochać, a każdą relację z mężczyznami sprowadza do stosunku seksualnego, po którym nawet nie stara się zapamiętać imienia partnera. Malutka "Potato Chip" (bo tak w dzieciństwie nazywał ją ojciec) i dorosła już Katie to jedna i ta sama osoba. Będąc dzieckiem Katie traci matkę, a zaraz później na skutek zaistniałych zdarzeń, jej ojciec popada w chorobę, która uniemożliwia mu pełną opiekę nad córką. Stan zdrowia zmusza go do leczenia i zostawienia Katie pod opieką jej ciotki i wujka. Po powrocie jego ataki nadal powracają, książka, którą napisał okazuje się kompletnym niewypałem, a brak pieniędzy sprawia, że Jake Davis nie potrafi zapewnić córce tego, czego na ten czas potrzebuje. Co gorsza rodzina u której Katie mieszkała pod nieobecność ojca, chce adoptować dziewczynkę.
Druga przestrzeń czasowa ma miejsce już w dorosłym życiu Katie. Dziewczyna pracuje jako psycholog w ośrodku pomocy społecznej. Sama pomaga innym, jednak nie potrafi rozwiązać swoich problemów. Nie potrafi kochać i oddaje się płci przeciwnej w każdym możliwym pubie, w jakim bywa. Nie prowadzi za wielkich selekcji. Karze się za swoją osobowość. Sama przyznaje, że jest jak wyschnięta studnia, która w głębi serca czuje się pusta i niechciana. Podczas seksu z mężczyznami nagle poczucie wartości u Katie wzrasta i dopiero wtedy zaczyna czuć się "kimś". 
Wszystko zmienia się w momencie, w którym kobieta poznaje Camerona, wielkiego fana jej ojca i człowieka, który podobnie jak Jack Davis jest w trakcie pisania powieści. Mężczyzna wydaje się kopią taty Katie, a co więcej stara się dać dziewczynie miłość i zainteresowanie. Cameron staje się osobistym terapeutą Katie, której "leczenie" okaże się nie lada wyzwaniem i tylko ci najsilniejsi i zdolni do wybaczania przetrwają. 

   Katie już od małego zapisała sobie w głowie, że każdy, kto ją mocno kocha, kiedyś odejdzie. Nie będzie to jednak długotrwały proces. Osoby te znikną z dnia na dzień w niespodziewanych okolicznościach. Właśnie tak jak to było w przypadku śmierci jej mamy, a później najukochańszego ojca. Boi się zaangażować w związek z Cameronem, bo jest on idealnym mężczyzną, którego szlachetność, uczciwość i dobroć sprawiają, że Katie przestaje być "wyschniętą studnią". 
Kiedy Katie była jeszcze mała to ojciec zapewniał ją, że znajdzie kiedyś przystojnego i mądrego księcia, który pokocha ją tak jak on teraz. Wtedy Katie była pewna, że tak będzie, jednak już jako dojrzała kobieta przestała wierzyć w bajki. Bała się związku, a bardziej tego, że miłość Camerona zabije kiedyś kogoś z nich i ponownie "Potato Chip" zostanie sama.

   Film "Ojcowie i córki" jest ciężki i co chwilę niesie za sobą tragedię. Nawet przez sekundę nie zwalnia tempa. Nie jest dziełem sztuki, ale chyba też na takie nie aspiruje. Ma na celu pokazanie relacji ojca z córką, ich wielkiej miłości, ogromnej walki i starania o swoje dziecko. Chcę nauczyć widzów, że najpierw trzeba zamknąć stary rozdział w swoim życiu, a dopiero potem otworzyć nowy. Pokazuje, że utrata najbliższej osoby jest bolesna, ale w gruncie rzeczy możliwa do przejścia. Film nie obiecuje lepszego jutra, nie będziemy wzdychać i opowiadać wszem wobec o jego wspaniałości. Zobaczymy go raz, drugi, a potem szybko zapomnimy. Kiedyś nie będziemy pamiętali jego tytułu, ale nie zatracimy emocji i uczuć, które towarzyszyły nam podczas seansu.


piątek, 12 lutego 2016

"Planeta Singli" - jesteśmy umówieni ?

#jesteśmyumówieni



Do pozytywnego myślenia o polskich komediach romantycznych i otwartego przyznania się, że z przyjemnością się je ogląda bardzo często potrzeba dużo odwagi. W wielu filmach tego gatunku można znaleźć schematyczność, przewidywalne wątki, płytkie rozmowy. Bywa też tak, że potencjalnie odpowiedni aktorzy, którzy grają w danej produkcji, mogą okazać się błędem castingowym. Nie zawsze tak jest i wiele komedii romantycznych, jakie oferuje nam polski rynek, jest zaskakująco przyjemnych i miłych dla oka. Nie rozpływam się i nie mam w planach pisać, że są one wyjątkowe, nietuzinkowe i niezwykle pouczające, jednak każda z nich skrywa w sobie mniej lub bardziej wyszukany morał, a "luz", który mają sprawia, że oglądając je możemy śmiało i wygodnie rozsiąść się w fotelu i oddać błogiemu odpoczynku przez parędziesiąt minut trwania seansu.

"Planeta Singli" jest filmem, który od samego początku był w doskonały sposób promowany. Długi czas przed premierą można było zobaczyć wiele plakatów i wspominek w gazetach na temat daty wejścia do kina i fabuły filmu. Założone profile na portalach społecznościowych też pomagały w zdobyciu chętnych na nadchodzącą premierę komiedii romantycznej. Reklama "Planety Singli" była świetną robotą i dzięki niej o produkcji było bardzo głośno, a największy atut wcześniejszych działań można odczuć od paru dni, wchodząc do kina. Tam ludzie, którzy stoją w kolejce dzielą się na takich, którzy przyszli z dziećmi na bajkę, takich, którzy w dalszym ciągu "męczą""Gwiezdne Wojny" i takich, którzy stoją po bilety na "Planetę Singli". Tych ostatnich jest najwięcej, a swoją tezę popieram trzykrotnym uczestnictwem w projekcji "Planety Singli". Byłam na seansie filmu i w weekend i w tygodniu roboczym. Sama i z koleżanką. Rano i wieczorem. Po tym wszystkim doszłam do wniosku, że sama dałam się wplątać w fenomen "Planety Singli", a tak w zupełności w dalszym ciągu nie potrafię odkryć, na czym on polega. Wiem jednak tyle, że skoro poświęciłam tak dużo swojego czasu, aby zobaczyć ten film, to było warto. Nie wykluczam, że w wolnej chwili jeszcze raz skuszę się na wyjście do kina. Odnoszę wrażenie, że "Planeta Singli" pomogła mi w odpoczynku po ciężkim dniu i pozwoliła wyzwolić z siebie emocję, których wcześniej z jakichś powodów nie potrafiłam wydusić.

W filmie następuje zderzenie dwóch kompletnie różnych światów. Pokazane jest życie Ani Agnieszka Więdłocha), która jest niezłamaną marzycielką i wierzy, że kiedyś przyjedzie po nią książę na białym koniu. Jest tradycjonalistką i twardo stąpa po ziemi. Z drugiej strony twórcy filmu pokazują nam egoistę Tomka (Maciej Stuhr). Kogoś, kto bezwzględnie wyśmiewa każdą osobę, której powinie się noga. Ma dość luźne podejście do życia i nie zdaje sobie sprawy, że w środku jest okrutnie nieszczęśliwym i samotnym mężczyzną. Między światem Ani, a Tomka nie można postawić znaku równości, jednak z czasem różnice, które na pierwszy rzut oka wydają się nie do połączenia, zaczynają zmierzać ku sobie i w efekcie tego wymazują pochyłą kreskę, która widnieje na znaku "równa się".

"Planeta Singli" to film Mitji Okorna. Ten artysta jest szczery ze swoim widzem. Już udowodnił to w filmie "Listy do M" i w dalszym ciągu podtrzymuje swoją prawdomówność. Nie próbuje oszukać, przez co ludzie go doceniają. Potrafi zrobić tak, aby raz było gorzko, a raz słodko. Odkrywa przed nami autentyczne emocje i poprzez obraz pokazany na dużym ekranie sprawia, że możemy utożsamić się z konkretnymi postaciami. Daje możliwość przeżywania ich dramatów i cieszenia się, w momentach, w których odnoszą sukcesy, Pokazuje świat, po którym stąpamy na co dzień.

Maciej Stuhr grający postać Tomka nie jest zaskoczeniem. To świetny aktor, który nigdy "nie daje ciała". Odnajduje się w każdej roli i potrafi doskonale wejść w postać, którą gra. Ania, którą gra Agnieszka Więdłocha jest na pierwszy rzut oka nudna, jednak przy dodaniu kunsztu aktorskiego, subtelności i niesamowitego wdzięku, staje się ulubioną postacią widza. Nie sposób ominąć Weroniki Książkiewicz, o której można piać bez końca. To aktorka o oryginalnie pięknej urodzie, posiadając wielki talent aktorski. W roli przyjaciółki Ani wypadła fenomenalnie. Kontrast między bohaterkami filmu był wyraźnie zaznaczony, a Pani Weronika dołożyła wszelkich starań, aby o jej postaci nie zapomniano z dnia na dzień. Ola okazała się rasową kobietą z wielkim temperamentem, posiadająca mocny charakter i cięty język. Większość momentów, w których ludzie wybuchali śmiechem, miało miejsce właśnie podczas pojawiania się jej na ekranie. Świetny casting i jego doskonały efekt. 

"Planeta Singli" to strzał w dziesiątkę dla tych, którzy w walentynki planują wypad do kina. Możemy się spodziewać, że zastaniemy tam nie tylko zakochane pary, ale też tytułowych singli. Polecam film i  z czystym sumieniem gwarantuję, że odbierzecie go "po ludzku". Mam na myśli to, że słodko-gorzka natura życia da się we znaki i przeżyjecie zarówno wzloty i upadki, czyli i śmiech i łzy. Mitja Okorn dał ludziom nie to, czego chcą, a to, czego potrzebują-prawdziwe emocje.